Chwilę musimy poczekać, aż zostanie włączony wyciąg. Oprócz nas nie ma tu nikogo. I tak sami, na wyciągu, całe 3 km i 600 m w górę, siedzimy, jedziemy, podziwiamy widoki, „wspinamy się”. Wysiadamy na 1305 m i pozostaje nam niewielkie podejście pod szczyt i znajdujące się w jego okolicy schronisko. Mamy 1351 m n.p.m. naszą czwartą górę na tym wyjeździe. Od dziś nazywaną Serkiem, no bo skoro był Pasztet (Jeszted), Szpinakowy Młyn (Szpindlerowy Młyn) to może być i Serek.
Schronisko Chata Jiřího na stoku góry Šerák skutecznie zaspokoiło nasze kulinarne skojarzenia. Pozwoliło też przeczekać załamującą się pogodę. Przez okno obserwowaliśmy jak po polskiej stronie, przez Przedgórze Sudeckie przewalały się ciężkie ołowiane chmury. Niestety, my także nie uchroniliśmy się przed deszczem. Ten dopadł nas w powrotnej drodze. Wraz z niewielką grupką czekaliśmy pod wiatą na włączenie wyciągu tym razem w dół. Nagle gość obsługujący krzesełka krzyknął: - Teraz, bo teraz, chwilę nie będzie padać!, Szybko! I szybko zaczęliśmy zjeżdżać. Do dziś nie wiedziałem, że wyciąg ma jakiś taki szósty bieg, bo nagle przyśpieszył i zaczęliśmy w tempie sunąć w dół. W pewnej chwili jednak dosięgnął nas krótki, szybki deszczyk…. A potem, a potem na chwile wyszło słońce i pokazała się piękna tęcza.
- Lenko chyba widzę Ślężę w tych przebłyskach.
- No i Morze Bałtyckie też?
Kurtyna.... :)