Jesteśmy na Słowacji. Koleje na Słowacji nazywają się „Narodni Doprawca”, nazwa ciekawsza jak zamalujemy literkę D z drugiego wyrazu. Przyjechaliśmy tu pociągiem co wcale nie było jakoś szczególnie trudne. Magistrale wyremontowane, pociągi odświeżone, jakoś tak nowocześnie, jakoś tak niekameralnie. Dopiero stacja Żylina nas uspokaja, że jedziemy w dobrą, prowincjonalną stronę czyli na wschód.
Ładna ta Żylina. Po drodze na stare miasto idziemy ul. Narodną, potem, pokonawszy Farskie Schody mijamy katedrę św. Trójcy. Do rynku dochodzimy ul. Farską, a Mariánske Námestie witają nas renesansowe i barokowe kamienice. Na środku studnia z kłódkami i kolejny nieco odrapany kościół. Do tego trwają warsztaty rzemieślników dla dzieciaków. Garncarze, pszczelarze, włókniarze itp. ginące zawody. Lenka włącza się w kolejne rzemiosła. Ma już prawdziwą świecę z wosku pszczelego, serce utkane z owczej wełny i sole do kąpieli z naturalnych składników i zapachów. Nawet krótka burza nie przeszkadza w mile spędzonym czasie.