Jest taka wieś na Słowacji co się nazywa Čičmany. Już sama nazwa jest niesamowita, a co dopiero miejsce
Drugiego takiego nie znajdziesz. Dawno temu tu, ludzie postanowili malować swoje domki w takie dziwne wzorki. Mówi się, że pierwsi „malarze” nauczyli się „mazać” po domach od bułgarskich osadników przybyłych tu podobno w XIV wieku. Domniema także, że malowano domy be te nie ulegały zbytniemu nagrzewaniu w upalne dni. Twierdzi się również, że ściany zostały tak zdobione jak zdobione były tradycyjne stroje ludowe charakterystyczne dla tego miejsca. Jedno jest pewne: fajne te wzorki, takie niepowtarzalne, fantazyjne, figlarne i fikuśne. Podobno tworzą swoisty alfabet a większość z nich coś znaczy. Tak przynajmniej stanowi tablica „tłumacząca” te znaczki która stoi w tej oryginalnej słowackiej miejscowości.
Wpadliśmy do tej wioski zachęceni tym swoistym folklorem. W sierpniowe popołudnie, w tym paskudnym covidovym czasie. Oprócz fotograficznego spaceru z Čičmanów przywieźliśmy jeszcze jedną pamiątkę, tym razem kulinarną: to fantastyczne bryndzowe haluszki wciągnięte w pobliskiej knajpce. Mniam! Kulinarne doznanie stało się powodem do wielogodzinnych sporów z Marzenką o ich skład i pochodzenie, a Lenka po dziś dzień przypomina nam tę sytuację. Przypomina, gdy wzniecamy na pozór nic nieznaczącą dyskusję. Na pozór! Jak mawiał klasyk: to jest pyszne!
Ps. Standardowo więcej zdjęć: wiadomo gdzie :) :) ;)