Wychodząc za miasto w kierunku niemieckiej granicy, na jakiejś przydrożnej łące rozbijamy nasze namioty już po ciemku. Każda para ma po tzw. chińskiej dwójce. Jeden dźwiga rurki, drugi tropik i namiot. Każda osoba ma po ciężkim śpiworze i po karimacie (przywiezionej z Karlstadu w Berlinie). Na plecach dźwiga się plecak „Podhale” z tzw. zewnętrznym stelażem, a w nim min. po 20 konserw typu tyrolska, gulasz czy pasztet prochowicki. To na czarną godzinę- gdyby w tej Francji do jedzenia były tylko żaby!