Czterogodzinny, dzienny przelot z Warszawy uprzyjemniałem sobie wnikliwą obserwacją tego co widać przez małe okienko samolotu. Że zmierzamy na południe widać było z każdą godziną lotu. Środkowoeuropejskie zielone, rozległe niziny i gdzieniegdzie białe alpejskie lodowce, po przekroczeniu łańcucha Pirenejów zmieniły się w wypalone słońcem tereny Półwyspu Iberyjskiego. Lekkie opadanie samolotu i nagły zwrot na lewo był wyraźnym sygnałem, że za chwilę wylądujemy w Faro. Jeszcze tylko niczym „chłit marketingowy” przelot wzdłuż południowego nadbrzeża Portugalii: złoto piaszczyste plaże na klifowej riwierze pochowane w malowniczych zatoczkach, wybrzeże upstrzone białymi domkami stojącymi tuż nad bezkresnym ciemnobłękitnym, spokojnym oceanem - to Algarve