Geoblog.pl    sestian    Podróże    Grecja - zachodnia Kreta 2008    Wyprawa na Pachnes.
Zwiń mapę
2008
17
sie

Wyprawa na Pachnes.

 
Grecja
Grecja, Chóra Sfakíon
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1893 km
 
Na pomysł wyprawy na tę drugą co do wielkości górę Krety, Pachnes (2453 m n.p.m.), będącą najwyższym szczytem Gór Białych (Lefka Ori) wpadłem dość przypadkowo, zbierając wiadomości na temat wyspy, przed planowanym dwutygodniowym urlopem z rodziną i znajomymi. Przeglądając dostępne strony w sieci natrafiłem na kilka ogólnikowych wzmianek z wypraw na ten szczyt. Czemu nie wybrałem najwyższego szczytu, a ten który jest drugi? – bo z dostępnych opisów wynikało, że o ile wycieczka na szczyt Psiloritis (zwany też Timos Stawros czy Ida - o wysokości 2456 m n.p.m.) jest spacerkiem, to wycieczka na Pachnes może nosić znamiona wyprawy. Brak dokładnych map, lakoniczne wzmianki w przewodnikach, tylko krótki, mało precyzyjny opis podjazdu i podejścia, który znalazłem, zapowiadał czystą łamigłówkę i trasę na orientację.

Niedziela, 17 sierpnia godz. 3.00 rano
Uczestnicy to męska część urlopujących się wspólnie z rodzinami w Kolimvari: Łukasz, Michał i ja – organizator, pierwotnie wybierający się samotnie.

Z tym wstawaniem to w ogóle było wesoło. Umówiliśmy się na 4.00. Dla jednych w nocy, a dla innych nad ranem, bo plan był taki, by w miejscu gdzie można zostawić auto być ok. 7.00 i spokojnie pokonać ok. 600 metrów brakujących na szczyt. Pestka! Już na starcie okazało się, że Łukasz czekał przed hotelem Grand Bay od 3.00, a ja o mały włos wstałbym nie o 3.45, ale o 4.45. Ech te zmiany czasu w zegarkach! Niby tylko godzina do przodu, ale o ile czas w ręcznych czasomierzach poprzestawialiśmy wszyscy to co poniektórzy w swoich telefonach, które robiły za budziki już nie. I tylko podświadomość kazała mi spojrzeć na zegarek właściwie ustawiony, i tylko podświadomość uratowała mnie przed zawaleniem godziny spotkania. Łukasz był w lepszej sytuacji, bo w komórce czas przestawiał, ale w odwrotną stronę i kwitł godzinę przed hotelem napawając się nadgorliwa punktualnością. Tylko Michał nie miał problemu z czasem. Zjawił się kilka minut po 4.00 patrząc na znudzonego Łukasza i na moja zaspaną minę.
Zapakowaliśmy się do wcześniej wypożyczonego Hyundai Tucson i w gąszczu ciemnej nocy wyjechaliśmy z Kolimvari kierując się jedyną autostradopodobną drogą w kierunku Chani. Tak na marginesie, to bylibyśmy nigdzie nie pojechali, bo nie do końca znaliśmy zwyczaje panujące na Krecie. Otóż w aucie, które podstawiono nam poprzedniego wieczora pod hotel, benzyny było tyle, by dojechać do stacji benzynowej. Tak, tak - takie zwyczaje na Krecie, że auto wypożyczalnia podstawia do własnego zatankowania. Całe szczęście, że sprawdzając stan odbieranego auta, zerknąłem na poziom paliwa. Ok. trzeba więc zatankować, ale przecież w XXI wieku nie jest to problemem. W recepcji zapytaliśmy gdzie jest stacja benzynowa po drodze do Chani, by nie kręcić się rano bezsensownie tracąc przy tym cenny czas. Poinformowano nas, że mamy tak ok. 15 minut, aby to zrobić bo: dziś stacja jest czynna do 21, a jutro jest niedziela. Skoro chcemy rano wyjechać to nic nie będzie czynne i jadąc do Chani raczej żadna stacja nie będzie czynna (a w ogóle to komu się chce na Krecie pracować, a w dodatku w nocy na stacji benzynowej). Rzutem na taśmę zdążyliśmy wlać paliwo! Przed wyjazdem ustaliliśmy, ze kierowcą będzie Łukasz skoro ma takie samo auto w Polsce, a pilotem, skoro organizuję wyjazd, Ja, a Michał może sobie przyciąć komara Szybko jednak poczułem się jak żona kierowcy – Łukasz mimo, że miał pilnować kierownicy zaczynał brać się za nieustępliwe wskazywanie jedynej słusznej drogi. Wcale nie twierdze, że wiem gdzie jechać, jest ciemna noc, pierwszy raz jedziemy autem po kreteńskich szosach, drogi oznakowane są fatalnie, a jeżeli są kierunkowskazy to trzeba jeszcze momentami dokonać transferu cyrylicy na łacinę z fonetycznym wydźwiękiem dopasowując nazwę miejscowości do tej na mapie. Schiza… I tak zjeżdżając za Chaną już na starcie mylimy kilka razy drogę tracąc cenne minuty. Chcemy przedostać się na południową stronę wyspy do liczącej niespełna trzy setki mieszkańców, nadmorskiej miejscowości Chora Sfakion. W końcu udaje nam się trafić na właściwą drogę (jak się później okaże to stwierdzenie będzie naszym ulubionym tego dnia) i pniemy się asfaltem do góry po bardzo krętej momentami szosie. Cicho, głucho, ciemno. W światłach auta migocą mijane skały i drzewa. Nagle w błysku reflektorów auta naszym oczom ukazują się leżące na drodze bezwładne ciała. Hamujemy! To stado kóz śpi sobie beztrosko na rozgrzanym za dnia ciepłem słońca asfalcie. I nic sobie nie robi z naszego mrugania światłami. Wyskakuję z auta szykując się do siłowego rozwiązania mającego utorować nam drogę. Profilaktycznie gwiżdżę jak rasowy kreteński pasterz i stado w popłochu zrywa się ze snu usuwając się z drogi. Jedziemy dalej, a ja myślę, że dziś to raczej jeszcze nikt tędy nie jechał. Droga jest bardzo wymagająca czujności. Asfalt wije się kręto w górę, pobocze nie jest zabezpieczone żadna barierką, momentami jedziemy szutrem. Gdy docieramy na południowe wybrzeże do Chora Sfakion zaczyna świtać. Powoli znad gór zaczyna towarzyszyć nam brzask, a w spokojnym morzu, od zachodniej jego strony odbija się księżyc. Cisza i nic. Mijamy śpiącą Chora Sfakion.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
sestian
Sebastian M
zwiedził 19.5% świata (39 państw)
Zasoby: 516 wpisów516 836 komentarzy836 1332 zdjęcia1332 1 plik multimedialny1
 
Moje podróżewięcej
24.05.2020 - 29.12.2020
 
 
25.07.2018 - 01.08.2018