Spacerkiem z Porta Nuova dochodzimy pod Portoni della Brà. To stara brama, która wraz z murami i opływającą ścisłe centrum rzeką Adygą otaczała niegdyś miasto szczelnym pierścieniem. Bra do XV w. była zatem jedynym wejściem „od lądu” strzeżonym przez przylegającą do niej basztę obronną. Za bramą rozciąga się rozległy Piazza Bra, którego główną atrakcją jest Arena – amfiteatr rzymski pochodzący z I stulecia n.e. W zachodzącym słońcu prezentuje się w ciepłych pastelowych odcieniach. Szkoda, że czas nam nie pozwala zajrzeć nam do środka tej budowli, a jeszcze bardziej żal nie być jednym z 25 tys. widzów.
W kierunku dawnego rzymskiego forum; Piazza Erbe idziemy Via Mazzini. Na tej uliczce pełnej sklepików budzi się z popołudniowej drzemki Lenka i zaczyna rozrabiać. Najbardziej interesuje ję sklep z piękną wystawą kolorowych miśków. Na Piazza Erbe pełnym różnorakich kramów rozrabia zaś tata. Szuka kolejnej miniaturki do swojej kolekcji – Areny. Nie dość, że plac otoczony jest wieloma interesującymi perełkami architektury to na dodatek rozpoczyna się najlepsza pora na uchwycenie w kadrze aury tego miejsca. By ostudzić nieco atmosferę proponuję wizytę pod balkonem Julii w Casa di Giulietta. Być w Weronie i nie pokwitnąć tam choć na chwile to jak mieszkać całe życie w Krakowie i nie być na Wawelu (tak, tak znam takiego zawodnika).
Julia stała pod balkonem z wytartą od dotyków prawą piersią. Dotknięcie biustu brązowego posągu przynosi ponoć szczęście spragnionym miłości. Dlatego też ta wypolerowana część jej ciała świeci z daleka kusząc zmysłowo odwiedzających.
Powoli zapada zmierzch. Jeszcze tylko spacer urokliwą o tej porze dnia Corso Sant Anastasia do gotyckiego kościoła patronki ulicy i czas wracać do Peschiera del Garda. Tam odwiedzamy jedną z pustych o tej porze roku restauracji. Jesteśmy jedynymi jej gośćmi ku uciesze właściciela. Smaczny posiłek kończy nasz dzień. Dzieciakom jak i nam dają się we znaki trudy podróży. W mroku chłodnej nocy mamy lekkie problemy ze znalezieniem naszej rezydencji. W gmatwaninie nadbrzeżnych uliczek docieramy wreszcie do miejsca naszego noclegu. Teraz trzeba odespać zarwaną, poprzednią noc, by pokonać jeszcze 300 km do portu w Savonie i sprawnie zaokrętować się na pokład Costa Magica.
-------------------------------------------------------------------------
Weroński rekonesans tak naprawdę był papierkiem lakmusowym przed planowanym wypadem na własną rękę z Costa Magica do Rzymu. Nasza grupka miała sprawdzić się jak sobie radzi z organizacją czasu tylko przez siebie. Wyjazd do Werony był bez dodatkowego elementu stresującego. Różnił się od wycieczki do Rzymu jednym drobnym szczegółem: Pieschiera del Garda stała w miejscu i czekała na nasz powrót non stop. Nie miała zamiaru zniknąć gdzieś na horyzoncie jak Costa Magica w sytuacji gdyby np. uciekł nam pociąg! Lenka wypadła najlepiej - poszła sobie spać!