Chwilę po ósmej opuszczamy Costę. Muszę przyznać, że organizacyjnie idzie nam znakomicie. Wszyscy po śniadaniu, przygotowani, rześcy. W dodatku ani śladu po wczorajszej pogodzie. Barcelona wita nas lutowym błękitnym niebem i ostrym słońcem. Dość daleko zaparkowała nam dzisiaj Costa. Pół godziny później, idąc wzdłuż portu jesteśmy pod Mirador de Colón skąd zaczniemy zwiedzanie. Na pobliskiej stacji wsiadamy do metra. Pierwszy postój to Sagrada Familia, potem Szpital św. Pawła, a następnie Camp Nou, bo przecież mamy w naszej drużynie piłkarza. Stamtąd w okolice Placa de Catalunya by zahaczyć o Pałac Muzyki Katalońskiej. Dłuższą pauzę robimy na placu przed gotycką katedrę św. Eulalii. Jeszcze zwrot na Plac Katalonia bym zahaczył o budynki Gaudiego: Casa Batlló i Casa Mila, by powrócić na Bari Gotic. Teraz została ostatnia prosta w kierunku portu przez słynną La Rambla i finisz pod znany nam Mirador de Colón. Pozostał spacerek na Costę i jest 17-sta. Ufff!
Zważywszy, że większość z nas była już w Barcelonie, kilkakrotnie rozdzieliliśmy się by znów się spotkać. Każdy miał coś do „załatwienia”. I tak niektórzy pędzili, by pstryknąć zdjęcia do album obiektów UNESCO, dla innych najważniejsza była wizyta w świątyni futbolu. Lence najbardziej podobał się plac zabaw przy Sagrada Familia i gonitwy za gołębiami na Placu Katedralnym. Wprowadzane przez najmłodszą pauzy pozwalały dziś na wkomponowanie się na moment w codzienne życie mieszkańców. Bo czym jest półgodzinne bujanie się na huśtawce z widokiem na Sagradę Familę? - w mieście gdzie z przyjemnością zatrzymałbym się trochę dłużej.