Jest! Ale model. Prawie jak TGV. Wygląda jak formuła, ale trasę z Kłodzka do Kudowy Zdrój pokonuje w tempie furmanki. Ale dobrze, że jedzie, bo był czas, iż trasa zamarła na klika lat. A to przecież piękna trasa z wiaduktami i tunelami. Z okien widać Góry Bystrzyckie i Orlickie. Linia ociera się także o Góry Stołowe.
Lenka nadal zestresowana, legitymacja niepodpisana wciąż przez kolejne kontrole wymagana. Oczywiście, że w Kłodzku mieliśmy tyle ważnych spraw do załatwienia, iż zupełnie zapomnieliśmy pięknie podpisać dokument. Ale dyskretnie zauważyłem, że Lenka zaczyna sobie radzić z problemem. Nadgorliwie, sama nie wyciąga legitymacji wcześniej, a dopiero gdy pojawia się takowe żądanie. Mało tego: pokazując ją do kontroli jakimś czarodziejskim sposobem jej mały, sprytny palec niby to przypadkowo zasłania puste miejsce, wciąż czekające na jej podpis. Przechodzi samą siebie informując mnie: -tato, jak przyjdzie kontrola to ja udaję, że śpię!
PKP lekcja trzecia: od 23 lat w kiblu (inaczej trudno to nazwać) w Bad Kudowa nic się nie zmieniło. Słynny na całą Polskę przybytek, wizytówka kraju, brud, demolka, syf i zacieki. Masakra jakaś. Najlepsze w tym jest to, że każdy obok tego musi przejść. Mieści się w holu głównym. Na tubylcu pewnie nie robi to już żadnego wrażenia, bo przecież jest w takim stanie od zawsze. Ale na przyjezdnych musi robić, szczególnie na przybywających tu tłumnie kuracjuszach ładujących się do oczekujących przed dworcem kilku taksówek. Profilaktycznie bierzemy namiar na autko i my, bo odkąd wojsko czeskie rozebrało tory na odcinku z Nachodu do granicy, stacja Kudowa Zdrój to ślepa uliczka.
Ruszamy pieszo do Parku Zdrojowego. Musimy napić się tej słynnej wody. Po półgodzinnym spacerku, uzbrojeni w kubki raczymy się fragmentem tablicy Mendelejewa (szczawami, antidotum na wszelkie boleści) ze źródeł „Jędrzej Śniadecki”, „Leon Marchlewski” i „Stanisław Moniuszko”. I jak Lenko? – dobre, zapytałem po pierwszym łyku wody numer jeden? Bardzo dobre Tato, ale nie chcę już więcej! No cóż, sam wiem, że są niezbyt smaczne i jak zawsze przypominające w smaku zgniłe jaja. Posiedźmy zatem chwilę, niczym kuracjusze na terapii i idźmy potem przepłukać czymś gardło - zaproponowałem. Chwilę później w myśl mijanej przypadkiem reklamy „weź mnie na drogę” dźwigamy kawę i owocowy miks „na spacer” do parku. Jeszcze obowiązkowa fotka na ławeczce z Ogrodnikiem i chwila dla wygibasów Lenki na parkowym placu zabaw. Potem przetestowanie fortepianu, harfy i wiolonczeli (a nuż da się zagrać) i czas zmykać z Kudowy Zdrój. Zostawiamy palmy, agawy, saganowce (prawie jak Teneryfa) i dzwonimy po taksówkę. Ta zabiera nas pod dworzec kolejowy w Nachodzie -tak jak gdybyśmy wysiedli z pociągu, gdybyśmy nim jechali, po nieistniejących torach kolejowych łączących kiedyś Kudowę i Nachod. Chwilę przed osiemnastą jesteśmy w Czechach. Już Tato jesteśmy w Czechach? – zapytała Lenka. A kiedy przejechaliśmy granicę? A ten pan co nas wiózł to po Polsku mówił…. A ja wyobraziłem sobie, jak do granicy z Czechami mówi po polsku, a jak ją przekracza to momentalnie przestawia się na język czeski nie przerywając swojego gadulstwa.