Pyszne śniadanie przygotowały nam panie w tym pustym hotelu. Jakież było moje zdziwienie gdy na stole zerkało na mnie m.in. ułożone na malutkim talerzyku przekrojone jajko na twardo z odrobiną paszteciku z kawałeczkiem kiszonego ogóreczka przyozdobionego szczypiorkiem. Dzizas, komu się chciało tak misternie to wszystko przyrządzić? Tak niezwykle to wszystko pokroić, poukładać, podać… jakby co najmniej w tym pustym hotelu przebywał sam książę Cysorz Franciszek Józef ze swoją córką Gizelą. Brawo!
Punktualnie po dziewiątej jesteśmy na dworcu, zresztą jakoś tak się składa, że podczas tej podróży zawsze pociąg mamy kilka minut po dziewiątej. Chwilę później mijamy Mikulovice - ostatnią stację przed Polską. Za oknem piękne słońce, snopki słomy poukładane w wielkie krążki a w tle Jeseniki. Czy to już Polska? Czy już wjechaliśmy do Polski? Kiedy będzie Polska? – Lenka jest wyraźnie podekscytowana powrotem do domu. I ja także, bo przez te widoki ściętego zboża przypomniała mi się taka scenka: Franek Dolas tuż po tym jak wypadł z samolotu, zobaczył tabliczkę z napisem Lublin i zaczął biec przez złote łany zboża w romantycznym uniesieniu, z radości że wreszcie wrócił do domu… Tato, wysiadamy! - musiałem się ocknąć bo wjechaliśmy na stację Głuchołazy.
Wielki ten budynek stacji, a ten czeski pociąg jakiś taki mały. Poza nim i nami nic tu nie ma. A nie, jest czeski konduktor i polska zawiadowczyni stacji. Chwilę później zostajemy sami, bo pociąg odjeżdża. Pusto. Nic. Cisza. Dużo torów, perony i nic. O jakie piękne opuszczone semafory! One oddają ducha tej stacji i stanu tego miejsca. Idźmy je sfotografować. Poszedłem na koniec peronu (trudno przez jego ruinę dostrzec gdzie ma koniec) i w tym momencie ktoś drze ryja (celowo tak piszę, bo ktoś kto tak się drze musi mieć ryja): „kto wam pozwolił tam wejść?” „Tam nie wolno!”, „Zaraz dzwonię po policję”! Szok, przeżywam (pierwszy dziś nokaut) szok kulturowy!
Zapamiętałem to tak: godz. 10.01AM, Głuchołazy, Polska. Polska rzeczywistość. Najpierw zdrowy opier ... od zawiadowczyni stacji, że łazimy po tym skansenie bez opieki i depczemy trawę. Pani ma ręce pełne roboty, bo ma całe trzy pociągi na dzień do odprawy i to pociągi z/do Czech więc chętnie pokłapie na turystów. Też bym z nudów kłapał, ale raczej coś im opowiedział, doradził, podpowiedział …
A potem nokaut nr 2 : nasz pociąg do Nysy, który widnieje na rozkładzie jeździ tylko w weekendy i święta, a dziś jest środa. Dobrze pokazywała to aplikacja Bilkom, z której zawsze korzystamy, odkąd podejrzałem ją u konduktorów. Nie zawiodła nas nigdy. Świetnie pomaga zaplanować trasę. Zatem można się zapytać: -to co tu robisz? – Ano zaufałem wujkowi Google. On pokazywał,(zawsze to jakaś nadzieja), że pociąg z Głuchołaz do Nysy wystartuje dziś o dziesiątej z kawałkiem. Nie wystartował Wuju! - I co teraz tato?
Za szybą stacji jest reklama TAXI i nr telefonu. Dzwonię, odbiera starszy gość. Pytam: za ile Pan pojedzie do Nysy (20 km) na dworzec PKS?
- 80 zł!
- dam 50 i jedziemy (jest się w końcu po azjatyckiej szkole ubijania interesów)
- to se jedź! - i się rozłączył.
Nokaut nr 3. Życie to jest walka. No dobra, nie ma alternatywy trzeba przyjąć warunki przeciwnika. Dzwonię jeszcze raz…. „Za 60 zł pojadę tylko wyjdź na koniec drogi, bo tam są takie „kocie łby” i dziury, że szkoda mi samochodu”. Ok. Proszę Pana, Jaśnie Pana Kierowcy, Wybawcy, Zbawiciela. Nawet sam załaduję te nasze bagaże do bagażnika. Ale nie przewidziałem tego, że dostanę zdrowy opierdziel… za trzaskanie klapą w ałdi Jaśnie Wielmożnego Pana Kierowcy Taksówkarza. A na koniec dostałem, zupełnie gratis, szczerą diagnozę mojej osobowości: „Pan to musi być bardzo chytry, bo ludzie którzy się targują są chytrzy”.
Chytry, nie chytry. Ważne że jesteśmy na dworcu PKS w Nysie. Ufff...