W Czernej nad Cisą nasz pociąg kończy bieg. Znać, że pogranicze, znać że styk dwóch światów. Atmosfera związana z przekroczeniem granicy gęstnieje. Obdrapany pociąg, składający się z jednego wagonu i lokomotywy spalinowej gotowy do odjazdu na Ukrainę. Przed pociągiem konduktorka. Nie kupisz biletu u niej. Zatem biegnę do dworcowej kasy. Trzy euro – tyle kosztuje nas przepustka do innego świata. Mając bilet możemy uzgadniać wejście. Uzgadniać…. bo oprócz biletu, przed wejściem do pociągu musimy pokazać paszporty. OK – jesteśmy w środku. O dziewiątej ruszamy na wschód. W pociągu jest kilkanaście osób. Dziwna atmosfera, nikt nie rozmawia, cisza. Pociąg toczy się pośród plątaniny torów z prędkością 15 km na godzinę, nie więcej. Po pięciu kilometrach zatrzymuje się w polu gdzie stoi budka pograniczników. Ci wchodzą do składu i zaczynają zbierać paszporty. Znikają, a w wagonie zalega taka cisza, że słychać przelatującą muchę. Oczekiwanie. Przez brudne okna patrzę na dosłowną pustkę. Nic za oknem. Jakiś taki pordzewiały sovieticus z reliktami przeszłości: niedziałającymi szperaczmi i rozpadającą się infrastrukturą. Jedynie mundury słowackich celników są nowe.