Pokonane kilometry: 1000 !
Krótko po dwunastej jesteśmy w Użogrodzie. W okolicach dworca autobusowego wstępujemy na bardzo dobrą, taką prawdziwą wiedeńską kawę do pobliskiej pijalni… mieszczącej się w zaroślach dających naturalny cień. Stąd pójdziemy do serca miasta, przez most na Użu, przez deptak Korzo do hotelu Atlant. Popołudnie spędzimy zaglądając do katedry, zamku, skansenu wsi zakarpackiej oraz spacerując po centrum i lipową aleją wzdłuż rzeki Uż. Tu coś zjemy, tam posiedzimy, tu popatrzymy i pooglądamy miejsce gdzie poprzenikały się kultury Rusinów, Węgrów, Czechosłowaków, Rosjan, Ukraińców i … pewnie drugą taką liczbę nacji pominąłem w wyliczance. Taki tygiel kulturowy taka mieszanka narodowościowa. Taki zapach, taka kuchnia, takie miasto, tacy ludzie. Iście styk jakiś obcych światów. Miejsce prowincjonalne, z wielkomiejskimi przebłyskami. Oryginalne, niepowtarzalne. W kilka chwil ocieramy się o habsburskie Austro-Węgry, masarykową Czechosłowację i ZSRR. Przypominając sobie, że jesteśmy na Ukrainie. Ale czy to Ukraina? – Ukraina, ale taka jakaś inna, taka zachodnia, taka wielkomiejska, taka światowa.
-Ech, to wy separatysty! – usłyszałem nazajutrz półżartem w Samborze, gdy pochwaliłem się skąd wracam.