Gdzieś po drodze mignęła mi tabliczka z napisem Albertville. To miejsce ostatniej zimowej olimpiady. Stąd ten sportowy wpis, skojarzony z relacjami TV. Około 19 wjeżdżamy do Grenoble. Jestem w samym sercu francuskich Alp. Dookoła jeszcze wyższe szczyty. Zanim się ściemni postanawiamy jeszcze pomaszerować trochę na odpowiedni wyjazd, by już tradycyjnie o poranku wyjść wypoczętym na stopa. Kiedy szarzeje odbijamy z głównej drogi i boczną dróżką docieramy do przypadkowego strumienia nad którym postanawiamy rozbić namiot. Mimo lodowatej wody korzystamy z kąpieli i po kolacji kładziemy się spać. Ale rześko!
Poranne drzemanie zakłócają nam nieustanne rozmowy w okolicy naszej bazy. Słychać żywe dyskusje po francusku i śmiechy. Jest już grubo po dziewiątej kiedy postanawiam wyjść z namiotu i sprawdzić co się dzieje. Otwieram zamek i rozglądam sie - nic. Słyszę jednak śmiechy i już wiem skąd dochodzą. Spoglądam do góry - wyciąg, a na nim ludzie. Ale numer -wczoraj rozbiliśmy namiot pod krzesełkiem i każdy przejeżdżający nad naszym chińskim domkiem głośno to komentuje. Chwilę później, gdy krzątamy się wokół obozowiska słychać: bonjour i salut, a gdy jemy śniadanie to słyszymy bon appeti!