Wczoraj nic nie zapisałem choć znów tyle się wydarzyło. Rano, po śniadaniu, zostawiliśmy Czerwonego i zrobiliśmy sobie w trójkę pieszą wycieczkę wzdłuż plaży. Szukaliśmy naszych znajomych z Legnicy (właściwie to naszych koleżanek, bo chcieliśmy zobaczyć czy we Francji będą opalały się toples). Nie było nas dobrych 6 godzin. Zrobiliśmy w tym upale jakieś 15 km schodząc chyba wszystkie kempingi na półwyspie La Capte i nic. Wieczorem poszliśmy do miasteczka (od plaży jakieś 4 km). Bagaże zostawiliśmy z Reme - to Francuz którego poznaliśmy i jest z nami od wczoraj. Jest zakochany w jakiejś lasce więc mało je, mało śpi, dużo gra na gitarze i przy okazji… pilnuje naszych garbów. A więc zaufaliśmy mu, tak jak nam ufają każdego dnia.
Fajnie było w tym miasteczku. Degustowaliśmy wino, posłuchaliśmy muzyki na żywo, pokręciliśmy się. W wesołych humorach wracamy na plażę, a tam ani naszych bagaży, ani naszego Francuza. Przydygałem! Zaczynamy poszukiwania i co się okazuje? Reme śpi sobie smacznie pod niedalekim daszkiem razem z naszym dobytkiem. Zatargał go w obawie przed wieczorną mgłą. No to wbrew naszym najgorszym obawom okazał się jeszcze bardziej lepszym kompanem. Tej nocy niebo nie było gwiaździste, a mój umysł nie w pełni jasny i przejrzysty. Śpiewaliśmy Marsyliankę!
Dzień dziesiąty.
Hyeres.
Dzisiaj nie mamy jakiś szczególnie ambitnych planów. Wieczorem zrobimy ognisko i pogramy na gitarze.
16.08.
Miło płynie nam czas w Hyeres. Zostajemy jeszcze jeden dzionek. Dziś niedziela, dzieje się tu wiele. Zawody windsurfingowe, a po nich wybory miss mokrego podkoszulka.
To mój 10 dzień we Francji. Wiem już jak wygląda Leclerc, Mamut, Carefur. Zrobiłem sobie zdjęcie pod wielką reklamą Big Mack’a. Zastanawiam się czemu na naszych wielkich osiedlach nie ma takich marketów. Muszę porozmawiać ze swoją znajomą ze Stanów - przecież to czysty biznes taki market wśród polskich blokowisk.