Jest 20.30. Jestem w Cannes. Ale po kolei... Poranna pobudka i heja z garbami dobre 10 km. Pierwsi pojechali Zielony i Niebieski. Ja i Czerwony poczekaliśmy jeszcze trochę na swoją kolej. W końcu podeszła do nas kobieta i pyta czy chcemy z nią jechać.. no oczywiście! Jedziemy, a tu po jakiś 20 km znajome gęby stoją i machają.... ha ha wcale daleko nie ujechali. Ale my też nie, bo 10 km dalej pani skręcała i musieliśmy opuścić naszą dobrodziejkę, aby nie wypaść z trasy. Następny stop był sympatyczny. Zabrał nas starszy pan prowadzący auto w specjalnych, zawodowych rękawiczkach. I to był moja najlepsza przejażdżka. Raz że wspaniałą krętą drogą gdzie były niesamowite widoczki, a dwa to że właśnie z tym człowiekiem. Trzy razy pytał mnie gdzie jedziemy i skąd jestem, a przy tym udawał kierowcę rajdowego i za każdym razem gdy wchodziliśmy w zakręt cieszył się i krzyczał łaaaałłłłłłłłłłł... !!!!
Czekamy na Niebieskiego i Zielonego pod budynkiem festiwalowym, bo tu się umówiliśmy. Mimo, że Cannes od Saint-Tropez dzieli jakieś 70 km to trasa ta była początkowo niezwykle męcząca. Dzisiaj miałem dość tej całej wycieczki okupionej, męczarniami, czekaniem, maszerowaniem. Nie to, że jest mi tu źle, ale czasem czuję potworne zmęczenie, tym większe, że mijają Cię uśmiechnięci ludzie przemierzający tę trasę. Ich jedynym wysiłkiem w podróży jest dodawanie gazu i zmiana biegów. Tkwiłem w takim rozżaleniu do momentu jak nie złapałem stopa.
Chłopaki jednak dziś nie dotarli. Idziemy spać na piasek. Gdy zajadamy kolację z promenady nad naszymi głowami co chwilę słychać Bon Apetit! Dziś piątek - a więc zaczyna się weekend. Wszystkie knajpy obłożone. Masa ludzi spaceruje. Iluminacja promenady robi ogromne wrażenie. Trwają w najlepsze uliczne przedstawienia różnych artystów. Świetni są ci co przy Bolero M. Ravella odgrywają scenkę bójki ulicznej zakończonej śmiercią jednego z jej uczestników. Wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. Kolesie są rewelacyjni. Scenka reanimacji umierającego rozkłada wszystkich.
21-08-1993
Oj pospałem dzisiaj. Tym bardziej, że ostatniej nocy poznałem sympatycznych kolesi z Paryża skorych do rozmów i posiedzieliśmy trochę. Czerwony spał, a ja balowałem. Zielony i Niebieski dojechali w południe i wszyscy razem kręciliśmy się po Cannes szukając gwiazd. Dziwne, bo w charakterystycznej alei nie było odbitych mych dłoni. Potem trochę posiedzieliśmy pod hotelem Carlton. W pewnym momencie, gdy Niebieski gdzieś poszedł pod hotel podjechało seledynowe porsche wokół którego zrobił się tłumek. Widział to z daleka Niebieski, ale gdy przyszedł gość zniknął. Kto to był? Byłeś to powiedz. Mimo że nie wiem co to za jegomość tam podjechał wypaliłem: nie uwierzysz to Don Jonson! Niebieski był strasznie niepocieszony, że ominęła go taka okazja spotkania bohatera "Miami Vice".