Z Sagres kierujemy się teraz na północ. Chcemy zobaczyć jak też wygląda -opisywane jako dzikie- zachodnie wybrzeże Algarve. Okazuje się, że to niekończąca się piaszczysta wydma stale obmywana wodami Atlantyku. Niby wiejący wiatr nie jest bardzo mocny, ale fale wzmacniane przypływem są okazałe. Pustka tego odcinka drogi sprawia poczucie totalnego odludzia, a pojawiające się ciemne chmury nie zachęcają do dłuższego pobytu. Decydujemy się jednak na zjazd z głównej drogi by przyjrzeć się nielicznym wioskom i okolicom leżącym bezpośrednio nad oceanem. Wybór pada na Montes Clérigos –niewielką osadę z kolorowymi domkami, oraz pobliską Praia da Amoreira leżącą u ujścia, niewielkiej o tej porze roku rzeki, Aljezur. Miejsce to wybraliśmy nieprzypadkowo, bowiem jak wynikało z mapy, wpadająca do oceanu rzeka rokowała na plaże wżerające się głęboko w ląd poprzecinane licznymi zakolami. I tak też wyglądało te miejsce. Naturalna rzeczna dolina tworząca lej wokół którego pięły się strome klify. Całość tworzy piękna zatokę. Obszar ten wraz z pobliską okolicą Montes Clérigos widać, że docenili liczni surferzy tworzący specyficzne miasteczko różnego rodzaju camperów, starych busów i porozbijanych na dziko namiotów. Istna komuna ludzi, których łączy pasja deski na wodzie i klimatu wynikającego z piękna tego zakątka. Jako baczni obserwatorzy wypatrzyliśmy niewielkie auto obwieszone deskami surfingowymi przy którym rozbity był mały namiot. Uwagę naszą przykuła rejestracja DMI – Milicz jakieś 3350 km od domu. To się nazywa pasja!
Przejeżdżając przez pobliskie Aljezur zwiedzamy ruiny mauretańskiej twierdzy pochodzącej z X wieku, górującej nad miasteczkiem. Przeciskając się wąskimi uliczkami leżącej u podnóża wzniesienia miejscowości liczyliśmy, że ze szczytu dostrzeżemy nasz następny cel – góry Serra de Monchique. I tak też się stało – na średniowiecznym gruzowisku byliśmy sami podziwiając widok na roztaczającą się senną o tej porze dnia, żyzną w porównaniu z opuszczonym wybrzeżem okolicę - jedyną atrakcję tego miejsca.