Aż trudno uwierzyć, że miasto to nad którym góruje średniowieczna twierdza, porównywane było dawniej w swojej świetności do Lizbony czy nawet Bagdadu. Aż trudno uwierzyć patrząc w powolny nurt, niewielkiej rzeki Arade, że do XII wieku działał tu wielki port, który jej nurtem łączył się z oceanem dając miastu wielki jego rozwój i świetność!
Mieliśmy szczęście poznać ducha tego miasteczka. Mimo, że ciągle jeszcze był poniedziałek gród przeniósł nas w zamierzchłe czasy za sprawą odbywającego się w jego wąskich uliczkach średniowiecznego festynu. Już w miejscu naszego startu podziwiać mogliśmy akrobacje min. z barwnymi flagami, stylizowanych na epokę średniowiecza zespołów folklorystycznych. W kierunku twierdzy zmierzały zaś tłumy przyjezdnych oraz najprawdopodobniej mieszkańców, którzy w barwnych strojach z epoki szli do jego centrum. Przekraczając mury obronne średniowiecznych granic Silves wpadliśmy do miejsca gdzie świat mauretański mieszał się ze światem chrześcijańskim. Wszędzie rozbrzmiewała dawna muzyka, piekły się specjały kuchni arabskiej i kuchni świata znanego ówczesnym. Po ulicach chodziły konie, zbrojni rycerze, arabowie, księżniczki mauretańskie, gapiów zaś gromadzili kuglarze, sztukmistrze, uliczni grajkowie i poeci. Wszystko mieniło się blaskiem pochodni rozświecającym nadchodzącą noc. Na lewo wzrok przykuwały perskie dywany, stoiska z przyprawami i rzemiosłem. Na prawo zaś: wielbłądy i Saraceni kujący swe konie w stajniach. Wokół roztaczały się zapachy pieczonych baranów i wszelakiego jadła. Istna wizyta w epoce, którą obecni niczym aktorzy starali się za wszelką cenę wiernie odtwarzać. Buzie nasze nie mogły opaść ze zdziwienia i natłoku ciekawostek. Przymknięte zostały dopiero w momencie gdy postanowiliśmy coś zakosztować w gospodzie pod gołym niebem. Oryginalne specjały podawano na drewnianych talerzach. Jeść wypadało ręką lub dla co bardziej delikatnych - drewnianymi łychami. Wino zaś dolewano wprost z gąsiorów do drewnianych kubków. Gdyby nie zamówione różnorodne menu – jedlibyśmy z Marzenką z jednej michy. Za wszystko płaciliśmy lokalną walutą – przypominającą średniowieczne monety, w które zaopatrzyliśmy się przed wejściem do miasta w stylizowanym kantorze. Wszystko to, cała ta oprawa sprawiała, że poczuliśmy się jak aktorzy na planie filmowym, gdzie wszystko odgrywane jest z pieczołowitą dokładnością i starannością. Jednym słowem miałem poczucie jak przeniesiony w epokę, która nazbyt często przewija się w opisach każdego miasteczka Algarve – epokę Maurów, średniowiecznych Portugalczyków, Hiszpanów, epokę odkrywców i podróżników, zdobywców innych światów, zapełniających dziś ulice historycznego Silves.
Czas na nas, pora wracać do Albufeiry. Powoli kończy się dzień i należałoby wypić jeszcze w którymś z otaczających nasz hotel pubów lub barów, zdrowie Marzenki zanim wybije północ. Żegnaj Silves – pozostawisz w nas na zawsze historyczny, mocno, pięknie i orientalnie ubarwiony obraz tego regionu.