Zaczynamy zwiedzanie przechodząc Canale Grande przez Ponte Scalzi by zniknąć w labiryncie czasem obskurnych, ale dlatego ślicznych, wąskich uliczek, poprzecinanych kanałami. Kilka razy gubimy się „uciekając z głównego szlaku” co powoduje, że momentami sami nie wiemy gdzie jesteśmy poza stwierdzeniem, iż w Wenecji. Naszym celem jest oczywiście Piazza San Marco, ale sobie tylko znaną drogą doszliśmy do Basìlica Santa Maria della Salute. Teraz, by dostać się na Plac św. Marka musielibyśmy cofnąć się do Ponte dell'Accademia. Z pomocą przyszedł nam gondolarz, który za 600 L przewiózł nas do nadbrzeża przy placu. Ale atrakcja: Canale Grande, facet w koszulce w paski, gondola, a w niej my! Po chwili jesteśmy w sercu Wenecji.
Popołudniu idziemy odwiedzić nasze znajome poznane ostatniej nocy. Są w okolicach Ponte Rialto. Mimo tłumów łatwo je znaleźć, bo zaplatają rapsy – kolorowe nitki we włosach. Oczywiście w przerwach między chętnymi, dziewczyny w ramach reklamy strzelają mi takie cudo i tak powoli kończy się nasz dzień. Czas pożegnać Wenecję, a jeden dzień bez kasy na muzea musi nam wystarczyć. Dlatego też robimy przysłowiowy, ale dosłowny wyjazd do Mestre. Znów ta sama droga – bye, bye Wenecja. Do następnego razu, może w innych warunkach…. Jedno jest pewne: moim extra wozem nie będę mógł Tu wjechać!
Późnym wieczorem, wychodzimy z centrum Mestre w okolice autostrady. Gdzieś przy drodze rozbijamy obozowisko i padnięci wrażeniami dnia dzisiejszego dogorywamy.