Mili Ci Rosjanie. Postanawiamy razem zwiedzać Wieczne Miasto i razem się trzymać. Zaczynamy od maszyny do pisania lub jak kto woli tortu weselnego – czyli Pomnika Wiktora Emanuela. Tu jemy śniadanie opierając się niemalże o kolumnę Trajana. Potem idziemy popatrzeć na Forum Romanum, a dalej idąc przez Circus Maximus do Koloseum. Zaczyna padać (pogoda w tym roku to nasz wróg), i dalej są Termy, a potem kolejne kościoły i bazyliki. Gdzie można tam wkręcamy się za darmo. Tak w przybytku wiedzy o zabytkach leci nam czas. Biegamy z mapą i przewodnikiem tu i tam, by zobaczyć jak najwięcej. Potem wizytujemy Panteon, Fontannę Czterech Rzek na Piaza Navona i stąd idziemy na dworzec zrobić zakupy. Jemy kolację, zaprawiając winem. Kupiliśmy 2 litry dla degustacji. Humory mimo zmęczenia dopisują. Znowu idziemy popatrzeć na stare miasto. Wieczór w Rzymie jest niesamowity! Kręcimy się przy Schodach Hiszpańskich (są remontowane, a raczej poddane renowacji), spacerujemy po Via del Corso znaną nam wcześniej tylko z gry w Monopolly. Ok. 22.30 jesteśmy przy Fontannie di Trevi. Tu jest wspaniale i masa ludzi podziwiająca to dzieło. Oczywiście wrzucamy pieniążki, by tu wrócić. Kilka rzutów ma nam zapewnić pewny powrót. Czas rozstać się z piękniejszą częścią Romy. Wracamy całą paczką pod dworzec i idziemy spać. Popełniamy błąd, zmęczenie dało się we znaki – zasnęliśmy wszyscy zapominając o bezpieczeństwie. Kosztuje mnie to wiele: z plecaka przeciętego ostrym narzędziem giną mi spodnie, buty, koszulka. Niby niewiele, ale straty są.
Ta nieszczęśliwa przygoda rano jeszcze bardziej zbliża nas z Rosjanami. Okazuje się że mamy coraz więcej wspólnych tematów i zainteresowań. Spryciarze z St. Petersburga przelecieli do Rzymu samolotem, mając włoską wizę. A że wiedzieli, że w unii nie ma granic, to pojechali sobie min. na Lazurowe Wybrzeże i Sardynię. Większość trasy pokonali autostopem, zabierając się na łepka również z Sardynii.