Dziewczyny zapraszają nas do siebie, do Lido. Musimy zatem pożegnać wspaniałych Rosjan, naszych towarzyszy z którymi zżyliśmy się nieco. Przy okazji mogłem sobie poprzypominać rosyjski w czym niezwykle pomagała mi Tania. Dziękujemy im za wspólnie spędzony czas umawiając się na spotkanie w Polsce lub Rosji. Żegnamy się zatem z Tanią, Władimirem oraz Rzymem i jedziemy do Lido, gdzie jesteśmy ok. 18.
Korzystamy z gościnności dziewczyn i wieczorem, niestety tylko w towarzystwie Ani, postanawiamy uczcić nasze spotkanie imprezką na plaży. Ledwo zdążyliśmy z zakupami przed zamknięciem sklepu poczym odwiedzamy plaże i pobliskie molo. Miło tu, gra muzyka jest dużo ludzi, woda ciepła, a bużka uśmiechnięta. Czuję się jak normalny turysta, bez garba stresu, że ktoś go buchnie. Beztrosko mija nam czas. Jak wracamy z plaży postanawiamy zrobić jakąś przygodę. Przechodząc obok straganu z arbuzami, którego pilnuje śpiący na krześle stróż. Postanawiamy wziąć sobie jednego arbuza, ale tego który leżał pod jego krzesłem. Koleś spał i chrapał, kiedy Adaś zakradł się jak zbir z bajki o słoniu Dominiku i wyciągnął mu największego. Ale był śmiechu! Wracając do domu śmialiśmy się z przygody gdy niesiony arbuz delikatnie sobie syczał. Gdy już byliśmy w domu postanowiłem go rozkroić. Jedne cięcie noża i… zepsuty arbuz rozlał się po podłodze. Nie ma nic gorszego niż zepsuty, śmierdzący arbuz! Ale waliło. Kradzione nie tuczy, a powoduje nawet wymioty.